Last to die (Rizzoli & Isles #10) by Tess Gerritsen
Zabierałam się do tej recenzji DOSYĆ DŁUGO, bo przeczytałam ją w MARCU a już mamy MAJ ;). A żeby było jeszcze zabawniej to był mój prezent urodzinowy z LUTEGO :P Żeby mąż się nie głowił co kupić, to pieniążki urodzinowe dostałam i dzięki allegro mogłam cieszyć się moim kochanym duetem i to w oryginale :). Ps. polecam zakupywanie książek na allegro i to szczególnie używanych, bo większość z nich wygląda jak nówka - może raz czy dwa czytane ;) I tak to było mi dane cieszyć me oczy i serce angielszczyzną w wykonaniu pani Tess i przyznam, że bardzo dobrze mi się czytało.
A tak od początku i krótko i na temat to pierwsze 300 str. było CIEKAWE i babeczki mnie nie zawiodły, ALE też SPOKOJNE. Dopiero przy końcówce Gerritsen się rozszalała (książka ma z 443 str.) i ja jako czytelnik byłam bardzo z tego powodu zadowolona a finał był wart całego czytania, bo nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy i kto był mordercą.
Jedyny MINUS to gdy już się wplata wątek niesnasek mamusiowo-tatusiowo-obecny facet to wypadałaby to zakończyć, a tak zostało to wg mnie URWANE. Chyba że pani Gerritsen chciała pokazać co słychać w rodzinie Rizzolich i przy ostatnim tomie to podsumować, to wtedy niech będzie ;)
STRONA TECHNICZNA: język zaawansowany, ale styl bardzo fajny i nawet jak były jakieś medyczne terminy to dzięki Ci panie, że tłumaczono je na "nasze" dla Rizzoli :), więc i ja skumałam o co biega :). W sumie to dobrze, że ten a nie inny tom udało mi się przeczytać w oryginale, bo jednak co terminy medyczne to medyczne :)
9,5/10
To za ten mój minusik :)
POLECAM!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz